Home  |  Królik  |  Papuga  |  Kanarek  |  Owczarek  |  Redakcja  |  Klub  |  Kontakt       królik - lapin Królik - kaninchen Królik - Rabbit

  • Home
  • Królik
  • Papuga
  • Kanarek
  • Gryzonie
  • Działka
  • Co nowego
  • Galeria  I
  • Galeria  II
  • Galeria  III
  • Mapa strony
  • Forum Trunia
  • Serwis Trunia
  • Zrób stronę
  • Przyjaciele
  • Literatura
  • Webcam
  • Zapytania
  • Redakcja
  • Lekarze
  • Ustawy
  • Banery
  • Humor
  • Ebook
  • Quiz
  • Linki
  • E-mail
  •    

    Co nowego piszą o królikach i nie tylko"


    Artykuł pochodzi z "Wiedzy i Życia" nr 2/1996

    PŁODNY JAK KRÓLIK?


    Wydawałoby się, że tzw. problem australijskich królików został już rozwiązywany. Okazuje się jednak, że nadal nie wiadomo, jak opanować plagę mnożących się szybko kłapouchów. W Australii żyje obecnie około 300 mln królików, zjadających rocznie trawę i inne rośliny o wartości w sumie 90 mln dolarów.

    Od 1950 roku usiłowano kontrolować populację tych zwierząt zakażając je śmiercionośnymi wirusami myksomatozy. Od tego czasu aż 70% królików uodporniło się na to zakażenie. Ostatnio genetycy australijscy postanowili skonstruować szczepy wirusa niosące gen kodujący białko powierzchniowe króliczych plemników lub króliczych komórek jajowych. We krwi królika zakażonego takim wirusem powinny się pojawić przeciwciała przeciw plemnikom i komórkom jajowym; wirus stanowiłby więc szczepionkę antykoncepcyjną.

    Odpowiednia komisja rządowa w Australii udzieliła zezwolenia na tego rodzaju próby, ale ograniczone do laboratorium. Chodzi o to, by sprawdzić czy szczep wirusa jest na tyle łagodny, by nie zabijał zakażonego królika, a jednocześnie odpowiedź immunologiczna wystarczająco silna, by uniemożliwić rozmnażanie się tych zwierząt.

    Cały plan budzi zastrzeżenia biologów i ekologów. Obawiają się, że jego realizacja może doprowadzić znowu do poważnych zakłóceń w ekosystemach Australii.



    Zmierzch ery antybiotyków?

    artykuł dr. n. med. Pawła Grzesiowskiego i mgr. Jarosława Walorego z Zakładu Immunologii i Profilaktyki Zakażeń Centralnego Laboratorium Surowic i Szczepionek w Warszawie

    Pojęcie "antybiotyk" zostało wprowadzone do współczesnej medycyny w 1945 r. przez S. Waksmana dla wytwarzanych przez mikroorganizmy związków, które hamują rozmnażanie lub zabijają inne drobnoustroje (bakterie, mykoplazmy, grzyby i pierwotniaki). Pierwszy antybiotyk został odkryty w 1929 r. przez A. Fleminga, który zaobserwował hamujący wpływ grzybaPenicillium notatum na bakterie gatunku Staphylococcus.

    Era antybiotyków w medycynie rozpoczęła się przed II wojną światową, a w następnych latach wyizolowano kolejne antybiotyki. Obecnie ok. 100 preparatów ma istotne zastosowanie w lecznictwie. Początkowo antybiotyki odniosły wielki sukces, przynosząc ratunek wielu chorym, skutecznie zwalczając różne zakażenia.

    Oporne bakterie

    Szerokie stosowanie leków przeciwbakteryjnych powoduje jednak powstawanie oporności wśród bakterii, które dzięki bardzo szybkiemu rozmnażaniu się wykazują ogromne zdolności przystosowania do warunków środowiska. Aby to zrozumieć, wystarczy zdać sobie sprawę z faktu, iż liczba nowych pokoleń w życiu kolonii bakterii, które pojawiają się w ciągu jednego dnia, odpowiada setkom lat w życiu populacji ludzkiej. Dlatego też zmiany ewolucyjne i przystosowawcze wśród bakterii zachodzą znacznie szybciej niż u człowieka. Ponieważ w każdej populacji bakteryjnej mogą znajdować się komórki oporne na lek, to gdy po jego podaniu większość wrażliwych komórek bakteryjnych zostaje zabita, komórki oporne mają swobodną drogę do rozwoju. Na skutek takiej selekcji doszło prawdopodobnie do rozwoju i dominacji szczepów Neisseria gonorrhoeae (wywołujących rzeżączkę) opornych na sulfonamidy czy gronkowców opornych na penicylinę.

    Nabyta oporność na antybiotyki powstaje na drodze przypadkowych zmian w kodzie genetycznym, czyli tzw. mutacji. Dodatkowo problem komplikuje zdolność bakterii do wymiany materiału genetycznego (często nawet między odległymi gatunkami) zawierającego informacje o oporności na leki. W chwili obecnej na całym świecie obserwuje się masowe narastanie częstości występowania zakażeń wywoływanych przez bakterie oporne na wiele leków, co może w perspektywie kilku czy kilkunastu lat spowodować powrót do sytuacji podobnej do ery przedantybiotykowej, kiedy śmiertelność z powodu zakażeń była bardzo wysoka. Już dziś w szpitalach obserwuje się ciężkie zakażenia, w których terapia jest możliwa tylko jednym lub dwoma lekami przeciwbakteryjnymi. Jednak wkrótce może nie być żadnego wyboru.

    Zahamowanie zjawiska oporności na leki nie jest możliwe, natomiast z pewnością można ograniczyć jego rozmiary i tempo narastania. Jak wynika z przytoczonych danych, stosowanie antybiotyków wymaga od lekarza i pacjenta dużej rozwagi, bowiem szeroki zakres i siła ich działania stwarzają sprzyjającą sytuację do ich nadużywania i niekontrolowanego użycia. Jednym z najważniejszych elementów takiego postępowania jest racjonalna antybiotykoterapia polegająca między innymi na tym, że antybiotyku nie stosuje się "w ciemno", ale ustala się plan leczenia na podstawie tzw. antybiogramu, który umożliwia wykrycie czynnika wywołującego chorobę. Antybiogram jest to ocena wrażliwości danego gatunku drobnoustroju na działanie określonych antybiotyków przeprowadzona w laboratorium (na płytce). Wynik badania sugeruje lekarzowi wybór antybiotyków przydatnych w terapii zakażenia.

    Pamiętaj o zasadach!

    Podczas leczenia zarówno lekarz, jak i pacjent powinni więc pamiętać o pięciu podstawowych zasadach racjonalnego stosowania antybiotyków:

  • Nie ma antybiotyku uniwersalnego działającego na wszystkie rodzaje bakterii.
  • Antybiotykiem nie leczymy przeziębienia ani grypy.
  • Antybiotyku nie można stosować "na ślepo". Należy w każdym przypadku wykryć czynnik wywołujący chorobę, izolować go, wykonać antybiogram, a na jego podstawie ustalić plan leczenia.
  • Jeśli stosujemy antybiotyk, konieczne jest przestrzeganie zaleceń lekarza dotyczących dawkowania i długości leczenia. Niedopuszczalne jest wcześniejsze odstawienie leku po poprawie samopoczucia.
  • Nie wolno stosować antybiotyków w ramach tzw. samoleczenia i wykorzystywać leków, które pozostały w domowej apteczce z poprzednich kuracji. Warto dodać, że jeżeli będziemy rzadko (lub umiarkowanie) stosowali antybiotyki, mamy szansę uniknąć powstania oporności wśród bakterii obecnych w naszym organizmie.

    Toksyczne czy nie

    Ponadto należy pamiętać o tym, że oprócz działania na bakterie antybiotyki mogą mieć niepożądane działanie na organizm. Toksyczność antybiotyków wynika z ich działania na układy enzymatyczne, które są podobne do występujących w drobnoustrojach. Najbardziej toksyczne są te antybiotyki, których mechanizm działania polega na hamowaniu biosyntezy kwasów nukleinowych (antybiotyki polienowe, polipeptydowe).

    Antybiotykami o umiarkowanej toksyczności dla ludzi są tetracykliny, makrolidy, aminoglikozydy i rifamycyny. Mechanizm ich działania na komórkę drobnoustrojów polega na hamowaniu biosyntezy białka, która u człowieka przebiega w nieco inny sposób. Najmniejszą toksyczność dla ludzi wykazują te antybiotyki, które hamują biosyntezę ściany komórki bakteryjnej (penicyliny i cefalosporyny).
    W kolejnych artykułach przybliżymy problemy wynikające ze stosowania antybiotyków i ich niekorzystne działanie na organizm człowieka.

    "Żyjmy dłużej"



    Antybiotyki



    Odkrycie penicyliny rozpoczęło nową erę w dziejach medycyny. Ten pierwszy antybiotyk okazał się skuteczny w leczeniu anginy, zapalenia płuc i innych ostrych chorób zakaźnych, niegdyś bardzo groźnych dla życia. Szybko jednak stało się jasne, że antybiotyki nie są lekami cudownymi. Powodują uczulenia, nie działają na wszystkie drobnoustroje. Wciąż wytwarzają się nowe szczepy oporne na działanie istniejących antybiotyków. Stale trwają więc poszukiwania nowych.

    Kiedy są niezbędne

    W zasadzie lekarz powinien zlecić antybiotyk dopiero po wykonaniu antybiogramu. W tym celu pacjentowi pobiera się wymaz (np. z gardła, nosa) i sprawdza, jakie bakterie spowodowały chorobę oraz na jaki lek są wrażliwe. Posiewy jednak wykonywane są w niewielu laboratoriach, więc na wynik trzeba czekać kilka dni, co opóźnia i przedłuża leczenie. W praktyce lekarze przepisują antybiotyki, kierując się objawami klinicznymi choroby (np. rodzajem zmian w gardle) i doświadczeniem. Na przykład angina jest na ogół wywoływana przez paciorkowce, które giną od penicyliny i jej pochodnych (m.in. ampicyliny, amoxycyliny). Antybiotyki są niezbędne w leczeniu bakteryjnego zapalenia ucha, gardła, płuc i oskrzeli, ropowicy i wielu chorób zakaźnych. Likwidują je na ogół szybko i skutecznie, dlatego też w ostatnich latach są w leczeniu nadużywane. Bywa, że przepisuje się je błędnie nawet w przeziębieniach po to, by przyspieszyć wyleczenie, nie dając organizmowi szansy na samodzielne pokonanie choroby. Nierzadko lekarze zbyt wcześnie decydują się podać antybiotyk. Ulegają np. prośbom matek domagających się skutecznego leku, który skróci czas trwania choroby dziecka. Zdarza się i tak, że lekarz zaleca pacjentowi łagodne leczenie i jednocześnie przepisuje antybiotyk na wypadek, gdyby choroba nie minęła w ciągu kilku dni. Pacjenci najczęściej nie czekają...

    Leczą, ale i szkodzą

    Trudno wyobrazić sobie współczesną medycynę bez antybiotyków. Jednak nadużywanie tych leków obraca się przeciwko nam. Antybiotyki nierzadko wywołują nudności, wymioty i biegunki, gdyż naruszają równowagę mikrobiologiczną organizmu, zwłaszcza przewodu pokarmowego - niszczą nie tylko bakterie chorobotwórcze, ale i pożyteczne, których obecność hamuje rozwój szkodliwych drobnoustrojów. Powoduje to wtórne zakażenia, przede wszystkim grzybami i wirusami. Dowodem na to są choćby coraz częstsze infekcje bakteryjne przewodu pokarmowego albo przypadki nietypowych zapaleń płuc (niegdyś chorobę tę wywoływały głównie bakterie - dwoinki zapalenia płuc). Antybiotyki (przede wszystkim penicylina i jej pochodne) są niebezpieczne również dlatego, że wywołują uczulenia, czasem groźne dla życia. Objawiają się one pokrzywką, obrzękami, a nawet wstrząsem. Te silne leki są także bardzo toksyczne i powodują uszkodzenia różnych narządów. Tetracyklina np. szkodzi wątrobie, gentamycyna i streptomycyna upośledzają słuch i czynność nerek, chloromyfenikol jest groźny dla szpiku kostnego. Ponadto zbyt częste kuracje antybiotykowe przyczyniają się do obniżenia odporności organizmu. Dotyczy to szczególnie dzieci, gdyż układ odpornościowy nie jest u nich w pełni wykształcony. Łatwiej unikniemy sensacji żołądkowych wywoływanych przez wiele antybiotyków, jeśli podczas kuracji będziemy przyjmować preparaty zawierające bakterie kwasu mlekowego (np. Lacidofil, Trilac czy Lakcid) lub pić jogurty i kefiry. Mleka i jego produktów nie można spożywać jedynie przy stosowaniu niektórych tetracyklin starszej generacji (np. Tetracykliny). Antybiotyk najlepiej przyjmować na pusty żołądek. Uzgodnijmy to jednak z lekarzem, gdyż niektóre leki trzeba łykać po posiłku. Poinformujmy lekarza o innych lekarstwach, które zażywamy, gdyż niektóre z nich osłabiają działanie antybiotyków. Podczas kuracji antybiotykowej trwającej dłużej niż 5 dni trzeba przyjmować witaminy z grupy B i witaminę K. Preparaty wielowitaminowe, poprawiające ogólną kondycję, zaleca się dopiero po skończeniu leczenia.

    Bakterie górą

    Farmakologów i lekarzy najbardziej niepokoi coraz częstsze pojawianie się szczepów bakterii opornych na działanie kolejnych antybiotyków (zjawisko to jest zwłaszcza plagą szpitali). Niektóre nie są wrażliwe nawet na takie, z którymi nie miały wcześniej kontaktu. Aby zwalczyć chorobę, trzeba więc podawać pacjentom coraz silniejsze leki, i to w coraz większych dawkach, co nie jest obojętne dla ich zdrowia. Specjaliści uważaja, że stosowanym dłuższy czas antybiotykom powinno się co jakiś czas dawać "urlop", gdyż po dłuższej przerwie znowu dobrze radzą sobie z bakteriami. Niestety, w wielu krajach, także w Polsce, jeszcze się tego nie robi. Przeciwnie, można dostrzec mody na określone leki (wielu lekarzy ulega reklamom).

    Jak się bronić

    Aby antybiotyki skutecznie zwalczały choroby, należy dokładnie przestrzegać zaleceń lekarza dotyczących dawki leku i częstotliwości jego zażywania. Tymczasem wiele osób albo samowolnie obniża dawkę leku, albo przerywa kurację natychmiast po ustąpieniu dokuczliwych objawów choroby. Bakterie osłabione, lecz ciągle jeszcze obecne w organizmie chorego, odzyskują wtedy wigor i atakują od nowa. Zdarza się, że te, które przeżyły, uodporniają się na ostatnio stosowany antybiotyk i w razie nawrotu tej samej choroby już on nie pomaga. Następnym razem trzeba będzie zastosować silniejszy. Na ogół antybiotyki przyjmuje się przez 5-7 dni (kurację kończy się 3-4 dni po ustąpieniu gorączki). Bez konsultacji z lekarzem nie wolno również leczyć się antybiotykami pozostałymi z poprzedniej kuracji. Nigdy nie wiadomo, jaka bakteria nas zaatakowała, a poza tym niektóre z tych leków w czasie dłuższego przechowywania stają się toksyczne.

    Iwona Kmita
    Konsultacja: prof. Andrzej Danysz, farmakolog
    Prószyński i S-ka Poradnik Domowy 1/98 - Antybiotyki


    Przeczytajcie! co na temat krakowskiego grzebowiska dla zwierząt napisał znany
    literat JERZY PILCH

    Duch bydlęcy

    Do moich ulubionych pór i miejsc w Krakowie należy 6 rano w Hotelu Francuskim. Na ogół już wtedy jestem na chodzie, zamawiam dzbanek kawy i przystępuję do nawykowych działań, jak nie mam sprzętu, piszę ołówkiem na hotelowym papierze listowym, bardzo to jest niezły papier. Do tego stopnia jest on niezły i do tego stopnia on mnie nęci, że ostatnio chyba wręcz umyślnie nie zabieram do Krakowa sprzętu.

    W zeszłym tygodniu o szóstej rano nad Pijarską 13 stały już masy upalnego powietrza, pompowałem kawę, z mozołem układałem kolejne takty coraz bliższej końca „Arii poławiacza PINów”, koło południa ruszyłem ku sercu mojego niedawnego miasta. Gazety kupiłem na Sławkowskiej, tętniący niepojętym rytmem i grający dziesiątkami muzyk krakowski Rynek jednokrotnie okrążyłem, usiadłem – ma się rozumieć – w ogródku Loży i przystąpiłem do lektury prasy. W lokalnym dodatku „Gazety Wyborczej” przykuła moją uwagę notatka zatytułowana: „Negatywna opinia dla grzebowiska”. Oto jej treść: „Rada Dzielnicy III sprzeciwiła się budowie cmentarza dla zwierząt w sąsiedztwie nekropolii w Batowicach. Na specjalnej sesji przyjęła uchwałę negatywnie opiniującą projekt. Za inwestycją był tylko jeden radny, dwóch wstrzymało się od głosu. Pisemny protest radnych trafi do władz Krakowa. – Liczymy na to, że ta nieprzemyślana inwestycja zostanie zablokowana. Sąsiedztwo ludzkich grobów i zwierzęcych szczątków jest oburzające – podkreśla Paweł Sularz, przewodniczący Rady Dzielnicy III”. Przeczytałem tę notatkę i w pierwszej chwili pomyślałem o Krakowie prawie tak, jak się myśli o Nowym Jorku, Kraków – pomyślałem – miasto sprzeczności. Miasto, w którym na jednym z przystanków tramwajowych stoi pomnik wiernego psa i zarazem miasto przewodniczącego Sularza.

    Gdyby otóż grzebowisko dla zwierząt miało być w obrębie batowickiego cmentarza, gdyby na cmentarzu tym ktoś proponował zwierzęcy sektor, to być może mogłaby taka propozycja wywołać jakiś sprzeciw czy jakiś poznawczy popłoch, choć oczywiście dla ludzi prawdziwie swoje zwierzęta kochających myśl, by spocząć w trumnie pospołu z Azorem lub Mruczkiem, jest prosta i elementarna. Psy i koty, przypomnę, to są stworzenia, które potrafią żyć tylko razem z człowiekiem, przy człowieku, blisko człowieka. Samodzielnie istoty te nie występują w przyrodzie, są na człowieka skazane, człowiekowi służą i człowiek jest im winien przynajmniej podstawową troskę. Tak to w każdym razie Pan Bóg wymyślił, a ewolucja żadnych radykalnych poprawek w tej sprawie nie wniosła.

    Jeśli pośmiertna bliskość szczątków ludzkich i zwierzęcych jest oburzająca, to co z życiową bliskością? Też była oburzająca? Chyba była tym bardziej oburzająca, bo przecież żywy kot albo pies często w bezpośredni kontakt z człowiekiem wchodzi i tym samym godność osoby ludzkiej narusza. Czyli co? Za życia pies ma być przy nodze pana, a jak zdechnie za płotem, a jak obaj umrą, to tym bardziej za płotem? Z paroma płotami? Tak bywało do tej pory, ci co ukochane zwierzę stracili, wiedzą, jaki to był nieraz problem, zwłaszcza w mieście, żeby biedaka na śmietnik nie wyrzucać, ale przynajmniej na jakimś skwerku chyłkiem pogrzebać.

    Fakt powstawania na ziemiach polskich cmentarzy dla zwierzaków jest kolejnym, bardzo mocnym i bardzo wyraźnym dowodem cywilizacyjnego i obyczajowego postępu tych ziem. Fakt, że powstaje problem taki jak w Krakowie, dowodzi, że dalej są te ziemie zamieszkane przez barbarzyńców. I przez pogan niestety. Bo jeśli przewodniczący Sularz i radni dzielnicy III (z wyjątkiem jednego jakiegoś Rejtana) mają w tej sprawie obiekcje natury religijnej, jeśli uważają na przykład, że zakopane za cmentarnym murem ścierwa psie i kocie obrażają zmarłych Polaków i spokój ich dusz naruszają, to znaczy, że są bezbożnikami i Słowa Bożego niestety nie znają. W księdze Eklezjasty rozdział III w. 18–21 jest bowiem powiedziane: „Nadto rzekłem w sercu swym o sprawie synów ludzkich, że im Bóg okazał, że są podobni bydłu. Bo przypadek synów ludzkich i przypadek bydła jest przypadek jednaki. Jak umiera ono, tak umiera i ten, i ducha jednakiego wszyscy mają, a nie ma człowiek nic więcej nad bydlę, bo wszystko jest marność. Wszystko to idzie na jedno miejsce, i wszystko zaś w proch się obraca. A któż wie, że duch synów ludzkich wstępuje w górę? a duch bydlęcy że wstępuje pod ziemię?”. Któż wie? Jak to któż wie? Wie oczywiście przewodniczący Sularz. Myślę, że dopóki w tym kraju na przewodniczących będą wybierani faceci, co wiedzą więcej, niż wiedział Eklezjasta, nieszczęścia nasze się nie skończą.

    Ma się rozumieć sprawy mają i powinny być uporządkowane. Może nawet ustawowo. W jakiej ściśle odległości od zakopanego człowieka może być pies zakopany? Czy jest w tej sprawie ustawa? Nie ma? Ach, w takim razie przewodniczący Sularz ma szansę na karierę polityczną, a może nawet na nieśmiertelność historyczną. Niechaj uczyni projekt. Niech zaproponuje odległość cmentarza dla zwierząt, ma się rozumieć, nie od grobów ludzkich, bo to akurat jest bez znaczenia i może, i nawet powinno być blisko, ale niech zaproponuje godną, a ustawowo gwarantowaną odległość zwierzęcego cmentarza od wysypiska śmieci, od knajpy, sklepu monopolowego, wesołego miasteczka oraz od siedziby kierowanej przez siebie Rady Dzielnicy III.

    Swoją drogą – pomyślałem wzrok znad gazety unosząc – swoją drogą za moich czasów dzielnice w Krakowie miały nazwy, nie numery. Nieraz, a nawet przeważnie były to piękne nazwy: Zwierzyniec, Krowodrza, Dębniki, Kleparz, Ludwinów...

    Zza węgła pointę przynosiło życie, zza węgła św. Jana wyłonił się ledwo zipiący starzec, blady był jak ściana, perlisty pot zdobił mu czoło, zataczał się pod ciężarem spasionego pinczera, którego spazmatycznie przyciskał do zapadłej piersi, nikt jednak nie spieszył z pomocą, pies miał doszczętnie zdegenerowaną mordę i gołym okiem widać było, że poza tym, że nie chce mu się chodzić po upale, nic mu nie jest, dziadek brnął na ukos przez rynek, zostało mu życia tyle co do końca Szewskiej... Tak, pomyślałem, dawniej w Krakowie dzielnice miały nazwy, ale z drugiej strony dzielnica, co przewodniczącego Sularza na przewodniczącego wybrała, na nic więcej prócz numeru nie zasługuje. Imię jej niechaj na zawsze zostanie zakryte. Amen.

    tekst ze strony www.ktoz.kroakow.pl



    Lekcja dręczenia zwierząt
    Ewa Siedlecka 26-10-2003 20:12 Gazeta Wyborcza

    Tysiące zwierząt cierpią podczas zajęć dydaktycznych. - Na zajęciach z fizjologii kroiliśmy żaby - opowiada studentka weterynarii z Olsztyna. - Dostawaliśmy je już ogłuszone od prowadzącego ćwiczenia: uderzał ich głowami o stół. My przecinaliśmy im nożyczkami rdzeń kręgowy.

    Alicja, studentka weterynarii z Wrocławia wspomina doświadczenia na królikach: - Robiliśmy zastrzyki z płynu fizjologicznego i i ściskaliśmy ucho gumką, żeby zatamować przepływ krwi. Obserwowaliśmy nabrzmiałe naczynia i mierzyliśmy temperaturę ucha, żeby się przekonać, że wzrosła.

    W wyniku okrutnych, a czasem bezsensownych doświadczeń dydaktycznych na polskich uczelniach cierpią tysiące zwierząt. Studenci weterynarii, biologii, medycyny i wychowania fizycznego uczą się na nich robienia zastrzyków, pobierania krwi, wprowadzania sondy, reakcji na toksyny. Zwierzęta np. kroi się pod narkozą, by obejrzeć pracę ich narządów wewnętrznych. Powinny być potem uśmiercane, ale studenci opisują przypadki wyrzucania do kubła żywych rozkrojonych szczurów.

    We wnioskach o zgodę na wykorzystanie zwierząt do zajęć ze studentami czytam np., że żabę zabija się uderzeniem o stół, a mysz - przez ukręcenie łebka. Jak można akceptować takie metody dydaktyczne? - denerwuje się Katarzyna Turzańska z komisji bioetycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego.

    Cierpienie poza kontrolą

    Uczelnie i placówki naukowe o zgodę na użycie zwierząt do doświadczeń muszą występować do Krajowej Komisji Etycznej ds. Doświadczeń na Zwierzętach. Ta podzieliła doświadczenia na cztery stopnie ze względu na zadawane zwierzętom cierpienie. Dla celów dydaktycznych wolno wykonywać zabiegi tylko do drugiego stopnia włącznie, w którym mieści się wiwisekcja pod narkozą zakończona uśmierceniem zwierzęcia. Jednak z danych Komitetu Badań Naukowych wynika, że do celów dydaktycznych robi się też doświadczenia trzeciego stopnia (np. biopsja, otwarcie jamy otrzewnowej, wstrzyknięcia dosercowe).

    Komisje etyczne jedynie wydają - lub nie - zgodę na użycie zwierząt do konkretnego doświadczenia. Określa się wtedy liczbę zwierząt i warunki doświadczenia. Komisje nie mają jednak uprawnień, żeby sprawdzać, czy uczelnia zastosowała się do wytycznych - mówi prof. Andrzej Elżanowski z Instytutu Zoologii Uniwersytetu Wrocławskiego, do niedawna członek Krajowej Komisji Etycznej.

    Według ustawy o ochronie zwierząt taką kontrolę powinna przeprowadzać Inspekcja Weterynaryjna: - Nie mamy danych o kontrolach - poinformowała nas Magdalena Ziętara odpowiadająca za sprawy dobrostanu zwierząt z ramienia Głównego Lekarza Weterynarii. - Nie kontrolujemy zaleceń komisji etycznych. Sprawdzamy tylko ogólne warunki weterynaryjne w zwierzętarniach - powiedział nam pracownik Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Warszawie, który nie chciał się przedstawić.

    Inaczej też można

    Część naukowców uważa większość zajęć dydaktycznych na zwierzętach za zbędne: - Na co biologowi krojenie zwierzęcia? Albo studentowi medycyny? A student weterynarii może się przecież uczyć od lekarza w przychodni - uważa prof. Anna Czapik, mikrobiolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek komisji bioetycznej na UJ. - Zdarzały się bunty studentów. Dla wrażliwych zmuszanie ich do zabijania zwierząt jest nie do przyjęcia. Ci nie dość wrażliwi, uczestnicząc w takich praktykach, umacniają się w przekonaniu, że zadawanie zwierzęciu cierpienia nie jest niczym złym.

    Na naszej uczelni już od lat 80. staramy się ograniczać wykorzystanie zwierząt do celów dydaktycznych - mówi prof. Kazimierz Ziemnicki, dyrektor Instytutu Biologii Eksperymentalnej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i szef Krajowej Komisji Etycznej. - Wiele doświadczeń można zastąpić ćwiczeniami na fantomach i programami komputerowymi. Ale one są bardzo drogie. Kilka lat temu za trzy programy zapłaciliśmy 10 tys. marek. Nakręciliśmy natomiast szereg filmów, które pokazujemy studentom zamiast kroić z nimi kolejne zwierzęta.

    Ile zwierząt w doświadczeniach?

    Według KBN w 2002 r. komisje etyczne dostały wnioski o zgodę na wykorzystanie w doświadczeniach dydaktycznych 6,3 tys. zwierząt. W tym: doświadczenia I stopnia - 528 zwierząt; II stopnia - 5,7 tys. zwierząt (1,8 tys. świń, 1,2 tys. szczurów, 1 tys. myszy, 276 ptaków, 27 królików, 23 psy); III stopnia - 36 zwierząt (12 królików, 12 świń, 12 owiec). Najwięcej "zużywa się" żab. Koty i psy najczęściej zastępuje się zwłokami zwierząt uśpionych z powodów medycznych. - To postęp, bo do niedawna wykonywano wiwisekcję pod narkozą na psach, najczęściej bezdomnych - mówi prof. Andrzej Elżanowski.




    Jeżeli masz ciekawy artykuł podziel się z nami informacją, chętnie umieszczę go w tym dziale.

    Powrót